Dobrze ponad połowę swego życia spędzamy w mieszkaniu. Stanowi ono zasadniczy wyznacznik naszego bytu, gdyż jego posiadanie w dużej mierze decyduje o trwałości rodziny, wymiarze kultury i modelu życia. Wyznacza trend demograficzny. Jest wreszcie miejscem chroniącym istotne wartości społeczne i narodowe.
W okresie PRL cała struktura organizacyjna budownictwa mieszkaniowego została dostosowana nie do budowy mieszkań, lecz do wygodnego kierowania nią ze szczebla centralnego. W odczuciu społecznym sytuacja mieszkaniowa ulegała stałemu pogorszeniu. Socjalistyczny sposób zarządzania wyłączał właścicieli lokali z procesu podejmowania decyzji. Ci całą swoją aktywność koncentrowali na walce o to, aby być traktowanym jak właściciele.
Dzięki przemianom, jakie nastąpiły w Polsce po 1989 r. około 25% społeczeństwa ma dziś prawo do ustalania wysokości miesięcznych opłat na utrzymanie swoich mieszkań. Może decydować o przeznaczeniu gromadzonych środków oraz monitorować efektywność ich wydatkowania. Może wybierać, kontrolować a także zmieniać swoich przedstawicieli w każdym czasie bez podania przyczyny oraz pytania się kogokolwiek o zgodę. Działając w tzw. Wspólnotach Mieszkaniowych może w końcu dostarczać ich członkom usług dopasowanych do indywidualnych potrzeb, wpływać na najbliższe otoczenie a nawet kształtować rozwój polskich miast. Jest jedno ale! Aby móc z tych uprawnień korzystać, ok. 10 milionów właścicieli lokali musi ze sobą współpracować i razem podejmować decyzje.
Ilu ze wspomnianych właścicieli lokali ma świadomość, jak wielką dysponuje siłą? Znaczna mniejszość! Ilu z nich wie, że tworzy Wspólnoty Mieszkaniowe z mocy prawa, i zna wynikające z tego faktu prawa i ryzyka? Mniej niż połowa! Ostatecznie, ilu z nich wie, jak należy postępować, aby nie zaprzepaścić spuścizny demokratycznych przemian sprzed 30 lat? Niebezpiecznie mało! W dzisiejszej Polsce nie wolność jest bowiem problemem. Wolność już jest. Pozostało pytanie co zrobić z wolnością?
Wspólnoty Mieszkaniowe pojawiły się w Polsce, jako wynik reform ustrojowych opartych na własności. Uchwalona w dniu 24 czerwca 1994 r. ustawa o własności lokali, czyniła z nich nową „przymusową” formę zrządzania wielolokalowymi budynkami mieszkalnymi. Z jednej strony tworzą one lokalne mikrodemokracje, w których wszystkie decyzje podejmowane są przez właścicieli lokali w procesie głosowania. Z drugiej strony, liczy się tu mentalność biznesowa właścicieli lokali, objawiająca się w nacisku na efektywność, stosowanie perspektywy finansowej oraz realizację potrzeb tworzonej społeczności. Mogłoby się zatem wydawać, że możliwość współrządzenia oraz decydowania o własnym losie znajdzie swoje odzwierciedlenie w wysokim poziomie zaangażowania przynajmniej 25% społeczeństwa. Jak pokazuje przykład zdecydowanej większości Wspólnot Mieszkaniowych w Polsce, tak się jednak nie dzieje. Właściciele lokali nie zamierzają samodzielnie organizować najbliższego otoczenia. Wolą, by ktoś to za nich zrobił i są gotowi za to płacić.
Współczesny obywatel to przede wszystkim podatnik, który oczekuje, że za zapłacone przez niego podatki otrzyma usługi dobrej jakości oraz konsument, który angażuje się w działania lokalnej społeczności jedynie wtedy, gdy jest to niezbędne do realizacji jego indywidualnych interesów. Uprawnieniem obywatelskim, z którego najchętniej chcieliby dziś korzystać Polacy jest „nieuczestniczenie”. Jak widać, rację miał Goethe pisząc, że „Jednostajny jest rodzaj ludzki. Większość przepracowuje przeważną część czasu by żyć, a ta odrobina wolności, która im pozostaje, niepokoi ich tak, że używają wszystkich środków, żeby się jej pozbyć.” Jeśli zmiana ma nastąpić, pierwszy impuls musi wyjść od właścicieli lokali. Dlatego opowiadanie ich historii jest tak istotne.